Nikt mnie nie widzi. Może to kwestia wysokiego piętra. Przekonania, że to wcale nie szyba, a lustro weneckie dzieli mnie od reszty świata. Czymże ona jest w ogóle? Reszta świata. Mrugam raz po raz i widzę ją, ale mnie nie widzi nikt. Okna biegnące od podłogi po sam sufit wcale mnie nie odkrywają.
Nikt mnie nie widzi.
Grześ gwałtownie puszcza moją rękę. A więc to już ten moment. To już teraz. Zniknie i zostawi mnie samego.
Wstrzymuję oddech, jak gdyby miało to wstrzymać czas i nie pozwolić mu mnie zostawić. Wstrzymuję oddech ze strachu, a on ponownie chwyta mnie za dłoń. W dokładnie taki sam sposób jak przed momentem.
Ściskam ją mocno ze strachu, a on odwzajemnia mój gest. Chciałbym, by tak już zostało. Żebyśmy już zawsze siedzieli u swojego boku na podłodze przed ogromnym oknem, patrząc na świat po jego drugiej stronie.
Może kiedy stanie już na równe nogi, puści moją rękę i zniknie z mojego życia na zawsze. Zostawi mnie samego i nic już, co pewne, mi w nim nie zostanie.
Przeraża mnie ta myśl.
Czuję jego palce splecione z moimi i drżę ze strachu.
– Przywiązałeś się do mojego strachu – powiedziałem mu kiedyś. – To dlatego mnie trzymasz.
Był zszokowany i zaczął zaprzeczać.
– Nie, Nathan – mówił. – Skąd ci to przyszło do głowy?
Nie pomyślałem o tym natychmiast – tamtego dnia, kiedy wyszedł z mojego domu, a potem wrócił i spojrzał na mnie w ten sposób – ale potem wiele razy pojawiało się to w mojej głowie, aż w końcu do mnie dotarło.
– Zakochałeś się w moim strachu – powtórzyłem, a on pokręcił głową, lecz nie był w stanie wydusić z siebie słowa. – Wiesz, kiedy to się stało? W tę noc, w którą umarła twoja mama. – Grześ spoglądał na mnie zdezorientowany. – Wtedy zacząłeś patrzeć na mnie inaczej.
– Nie wiem – odparł. – Nie wiem, co masz na myśli.
Wtedy nie dopuszczałem do siebie, że faktycznie nie wiedział. Że nie pamiętał. Że nie chciał pamiętać.
– Więc co wtedy zobaczyłeś? – naciskałem.
– Nie wiem, Nathan, nie pamiętam.
Może naprawdę nie pamiętał. A może nie widział na mojej twarzy tego, co wydawało mi się, że na niej jest. Może tego na niej nie było.
Dopiero później dotarło do mnie, że Grześ zobaczył tamtej nocy przerażenie w oczach swojego taty, nie moich.
Znowu mnie puszcza. Mógłby odebrać telefon drugą ręką, ale nie robi tego. Znowu mnie puszcza. Może to był ostatni raz, kiedy mnie trzymał jeszcze.
– To Maciek – oznajmia. Chcę powiedzieć mu, że to nic nie wyjaśnia. Nie wyjaśnia, dlaczego nie mógłby odebrać ręką, którą mnie nie trzymał.
Ale nic nie mówię. Nie odzywam się, gdy rozmawia z bratem. Staram się zachowywać jak najciszej i jak najmniej rzucać się w oczy.
Nikt mnie nie widzi. Teraz nie widzi mnie nawet Grześ.
Otwieram usta tylko wtedy, kiedy organizm mój czuje, że się topi. Kiedy jeden wdech nosem nie wystarcza płucom moim i muszę zaciągać gwałtownie jeszcze parę haustów powietrza.
Staram się nie poruszać, ale ciało moje mnie zdradza.
Przyjaciel odwraca się w moją stronę.
– Wszystko w porządku?
– Tak, przepraszam – mówię.
I znów jestem tylko ozdobą zakopaną w piwnicy, na którą nikt nie patrzy. I która nie ma czym oddychać.
Grześ nie komentuje tego, co się ze mną dzieje. Wraca do rozmowy z bratem.
– To jest twoja decyzja, Maciek – słyszę. – Oczywiście, że ci pomogę, cokolwiek postanowisz, ale nie mogę wybrać za ciebie.
To prawda, że pomoże mu, cokolwiek wybierze, ale wolałby, żeby jego brat nie wyjeżdżał. Żeby studiował bliżej niż za granicą.
To oczywiste, że Maciek pójdzie na studia. Nie wie gdzie, nie jest pewny nawet kierunku, ale to oczywiste, że pójdzie. Wszyscy idą.
Nawet ja poszedłem, bo chociaż wiedziałem, że nie nadaję się na żadne studia, że z trudem dostałem się do szkoły średniej i prawdopodobnie nie zdam egzaminów końcowych, wszystkim bardzo zależało, żebym poszedł. Tak po prostu jest. Ludzie po szkole średniej idą na studia.
Dagmara śmiała się, patrząc na moje świadectwo.
– Znowu pasek? – A potem, odwracając się w stronę trójki naszych przyjaciół, dodawała: – Jesteście tacy nudni.
Ale ja wiedziałem, że pasek na świadectwie nic nie znaczy. Nie nadawałem się do tej szkoły. Ani żadnej innej. I czasem zastanawiałem się, z frustracją, czy naprawdę tylko ja jeden to widzę. Każdy napisany test i wygrany konkurs był oszustwem, bo dawał ludziom do zrozumienia, że cokolwiek umiem – a nie umiałem niczego.
– Bardzo ci kibicuję, Maciek.
Grześ mówi mu o motywacji. Lubi o niej mówić.
Kiedy nie wychodziłem z łóżka stale, mi o niej powtarzał. Bym się chwytał najbardziej błahych powodów, by nie pozwolić sobie zasnąć tam już na zawsze. By się jakoś jeszcze trzymać na powierzchni.
– Najgorszy jest bezkres – mówił. – Jakbyś był pośrodku oceanu i z żadnej strony nie widział lądu. Płyniesz, ale w pewnym momencie twoje mięśnie tracą siłę, ty ją tracisz. – Gestykulował. – nie masz motywacji, żeby płynąć dalej, bo nie wiesz, czy w końcu pojawi się ląd, więc się topisz.
Chciałem go zapytać: co to za różnica? Że pośrodku oceanu to przecież bez znaczenia, czy widać ląd, czy nie. Nie sposób jest do niego dopłynąć.
Czynnik mobilizujący do działania jest ważny, ale prądy są silniejsze.
– Ja już tam jestem – powiedziałem mu wtedy z twarzą ukrytą w poduszce.
– Dlatego musisz coś znaleźć, żeby się trzymać – odpowiedział.
Rozłączył się. Dociera to do mnie w momencie, w którym zauważam jego dłoń wyciągniętą w moją stronę. Czeka, aż podam mu swoją. Wrócił do mnie. Zawsze do mnie wraca.
– I jak? – słyszę pytanie płynące z ust moich. Nie wypowiedziałem go, byłem zbyt zajęty splataniem naszych palców, ale wypłynęło.
– Sprawy administracyjne trochę go stresują. – Słowa jego wydają mi się odległe, jakby dochodziły do zza grubej, białej szyby. – Ale da sobie radę.
Musiał to powiedzieć. Nie skierował tych słów do mnie. Sam siebie musi upewniać, że będzie dobrze.
Kręci mi się w głowie. Czuję, że ciało moje do mnie nie należy. Jest tylko przywiązane do mnie sznurami.
– Nie chcę, żeby wyjeżdżał – wyznaje i w końcu to widzę.
Powiedziałem mu kiedyś, że zakochał się w moim strachu, ale teraz widzę, że to nie tak.
– Tęsknisz za domem – mówię.
Grześ siedzi ze skrzyżowanymi nogami, a głowę swoją opiera o okno, jak ja. Mama Leona ma lęk wysokości, nigdy nie podchodzi do nich na bliżej niż pół metra, a my zachowujemy się w tej chwili, jak gdyby było nam to obojętnie zupełnie, czy jakaś bariera faktycznie znajduje się między nami a betonem.
Odwraca się w moją stronę i mocniej ściska rękę moją. Daję mu się zamknąć w tej klatce. Dałbym mu zrobić wszystko.
W ciele moim płonie ogień, a jego dym zasłania mi oczy.
– Oczywiście, że tak. – Cieszę się, że nie zaprzecza. Że nie próbuje mi wmówić, że nie wie, o czym mówię. Że nie twierdzi, że wciąż jest dokładnie tak, jak było. Że wciąż ma dom.
Nie jest zdezorientowany. Wie, do czego dążę. Wie, że mam rację, ale mimo wszystko z jakiegoś powodu, kiedy mówię to, co nagle wydaje się nad wyraz oczywiste, nie potrafi tego przyznać.
– Nie potrafisz mnie puścić, bo nie ma już twoich rodziców – stwierdzam. – Nie kochasz mnie, Grześ, kochasz swój dom i boisz się go stracić. Boisz się przemijania. Chcesz, żebym był stałą w twoim życiu.
Jego oczy napełniają się łzami. Nie jest zaskoczony tym, co mówię. W jego głowie nie otwiera się nowa rzeczywistość. Wie, że to prawda.
A mimo tego zaprzecza.
– Nie, Nathan. – Kręci głową.
Wiem, że jestem jego domem. Że nie potrafi mnie puścić. Nie chce tego robić, bo może jest do mnie przywiązany, jak ja sam do siebie.
Mgła przed oczami moimi się wzmaga.
– Oddychaj – mówi, jak gdybym nie wiedział, że muszę.
Jest mu na rękę mój stan. Nie możemy rozmawiać o tym, dlaczego wciąż mi pomaga, w momencie kiedy musi mi pomóc.
Nie wiem, po co kładzie mi rękę na klatce piersiowej. Próbuję się jej pozbyć, ale bezskutecznie. Czuję, jak mnie nią ściska i odbiera przestrzeń na tlen.
Widzi, co robię.
– Nawet cię nie dotykam, Nathan. – Unosi ręce swoje, bym je widział. – Musisz uspokoić oddech – mówi.
Próbuję zdjąć ze swojej szyi sznur, ale nie potrafię go złapać.
Grześ chwyta mnie za ręce, znowu. Patrzy mi w oczy i nabiera powietrza. Powoli się go pozbywa, przez co ramiona jego opadają. I powtarza. I znowu. I znowu.
Nie wiem, jak długo to robi, a w końcu czuję ulgę. Jakoby nie tylko kamień spadł mi z serca, ale całe mnóstwo małych kamieni, przykrywających je do tej pory.
Może w przyszłości zahaczy o krawędź któregoś z nich i zaleje swoją zawartością cały organizm mój. Wtedy nie tylko krew we mnie byłaby zakażona, a cały ja.
Jestem zmęczony.
Łzy zaczynają ciec mi po policzkach, gdy uświadamiam sobie, że siedzę blisko niego, a to oznacza, że wciąż tu jest.
Powiedział mi kiedyś, że tylko przy mnie jego świat nie pędzi.
– Dziękuję – mówię.
– Nic takiego nie zrobiłem. – Kręci głową.
– Jesteś tylko człowiekiem, Grześ. Ja wiem, że chciałbyś inaczej, ale jesteś tylko człowiekiem.
A ja odpowiedziałem, że na niego nie zasługuję. Że nikt na niego nie zasługuje, bo nikt nie jest w stanie pokochać drugiego człowieka tak jak on. Że nikt nie potrafi pokochać nikogo taką miłością, jaką on darzy wszystkich dookoła.
– Przestań, Nathan – prosi.
Nie rumienił się, słysząc moje słowa. Bolały go.
Kiedyś wydawało mi się, że Grześ przywiązał się do mojego strachu. Że tamtej nocy zobaczył przerażenie w moich oczach i je pokochał. Ale może on w ogóle mnie nie zobaczył. Może nie zobaczył nawet strachu w oczach swojego ojca. Może za bardzo sam się bał. Bał się, że traci dom. Wciąż się boi.